“Sztygarka, wieczór, trzy niepozorne osoby wychodzą na scenę. Oczekiwany koncert właśnie się zaczyna. Rozbrzmiewają pierwsze dźwięki, ciepłe, jeszcze senne, nieśmiałe. Po chwili rytm się klaruje, rozpoczyna się trans. Mimowolnie poruszasz się w takt muzyki, zamykasz oczy, jesteś sam, w innym miejscu. Nie ma żadnej Sztygarki, ludzi wokół. Tylko to pulsowanie, głębia gitary, uderzenia w perkusję i głos, głos, który cię prowadzi, dotyka. Rozszarpuje cię gdzieś głęboko w środku, wprowadza niepokój. Wywołuje emocje, o których zapominasz w wirze codziennych zdarzeń. Głos, wysoki głos, który dotyka cię tak, że aż boli. Czy tam gdzie jesteś, patrzysz na mnie? Więc wchodzisz w to głębiej, coraz głębiej, i nie wiesz już, gdzie jest granica. Czujesz, że perkusista wybija pałeczkami rytm twojego serca, że gitarzysta wcale nie porusza strun, tylko ciebie. Po chwili rytm przyspiesza, więc przyspieszasz również, mocniejsze bicie, więcej obrazów, wszystko wiruje. Cudowne wokalizy, zawodzenie, tęsknota. I nagle koniec. To już. Starasz się wyrwać z odrętwienia. To trudne. Co pozostaje? Rozedrganie, niepokój. Jakaś zadra, którą trudno opisać. Nienasycenie. Koncert fenomenalny. Bolesny. Pozostający w pamięci.
Jak oczyszczenie, jak śmierć. Takie też to było nasze chorzowskie, portowe błądzenie po żywiole piękna.” autorką tej poetyckiej recenzji jest Joanna Starkowska

KATALOG